No to po dłuższych perypetiach mamy rozdział drugi. Chciałabym go zadedykować Karolinie Nowak, która to nie mogła się na niego doczekać. Chciałam go dodać wczoraj, ale byłam bardzo zmęczona i usnęłam (taki ze mnie śpioszek). Wreszcie zaczyna się akcja, którą tak uwielbiam. Mam nadzieję ze wam się spodoba. Serdecznie zapraszam i liczę na wszą opinię w komentarzach.
Rozdział 2
Czym ty, do cholery jesteś?
Noc była wyjątkowo mroźna
jak na jesień. Wszędzie wokół unosiła się mgła, która skutecznie ograniczała
widoczność. Pachniało już zimą, a na ulicach roiło się od przebierańców.
Wszystkie
te dzieciaki śmiały się i wygłupiały. Starsi straszyli się nawzajem i popijali
z butelek, a młodsi chodzili od domu do domu i zbierali cukierki. Tylko Lily szła
prosto przed siebie. Tylko po jej policzkach płynęły z wolna łzy.
Nie
rozumiała. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego jak ktoś choć raz zwrócił na nią
uwagę to musiał się okazać takim dupkiem. Potraktował ją dokładnie tak jak jej
matka pozwala się traktować przez facetów. Więc tylko tyle była warta?
"Wsiądziemy do mojego wozu i pojedziemy do mnie" Tylko na to zasługiwała?
Nawet się nie postarał. Nawet nie udawał, że mu zależy na czymś więcej. Czy ona
miała na czole napisane "Zaciągnij mnie po pięciu minutach rozmowy do łóżka"?
Lily
miała już dość. Nie chciała jednak wracać do domu żeby się nie wpakować na
intymną część randki swojej matki. Skręciła więc o jeden dom wcześniej. Zapukała
przepięknie rzeźbioną kołatką w masywne, pomalowane na biało drzwi.
Po
kilku sekundach otworzyły się i stanęła w nich kobieta w podeszłym wieku. Miała
ciemną karnacje, czekoladowe oczy i spokojny, wszystko wiedzący wyraz twarzy.
Ubrana była ekscentrycznie. Kolorowa, sięgającą kostek luźna spódnica i dość
ciemna bluzka o wielu warstwach, na to jakiś sweter oraz całe ręce i szyja
obwieszone wszelkiego rodzaju i koloru paciorkami, a także różnymi dziwnymi
znakami. Gdzieniegdzie przewijał się pentagram. Kobieta ta rzekomo parała się
czarami, zajmowała się Voodo i wywoływaniem duchów. Uchodziła z dziwaczkę, ale
zarówno jej wnuczka, Bonnie, jak i mieszkająca po sąsiedzku Lily wiedziały, że
to naprawdę wspaniała i dobra kobieta. Opiekowała się Lily razem ze swoją przyjaciółką, która jednocześnie była babcią dziewczyny.
-
Mój Boże... - westchnęła widząc dziewczynę. - Wejdź, Kochanie... Co się stało?
*****
Damon
od rana siedział w salonie i przeglądał pożółkłe ze starości strony setek ksiąg.
Wciąż nurtowała go sprawa tej dziwnej dziewczyny. Jakim cudem hipnoza na nią
nie podziałała? Czym była? Bo to, że była zwykłym człowiekiem było niemożliwe.
Zwykły człowiek od razu dałby się zahipnotyzować... Ale na nią to nie działało.
-
Jak było w szkole? - spytał Damon z rozbawieniem nie podnosząc wzroku znad książki,
gdy tylko usłyszał kroki brata. Cały czas bawił go fakt, że mimo iż oboje
chodzili do szkoły tyle razy on wciąż się w to bawił.
-
Dobrze - odparł Stefan rozsiadając się na skórzanym fotelu naprzeciwko brata. -
Postanowiłeś się wreszcie czegoś nauczyć, czy szukasz czegoś konkretnego?
Damon
zmierzył Stefana podejrzliwym spojrzeniem. Nie ufał mu mimo iż był jego jedyną żyjącą
rodziną i rodzonym bratem. Damon nikomu nie ufał. Życie nauczyło go że zawsze
jest zdany tylko na siebie. Jednak doszedł do wniosku że brat może mu się
przydać w kwestii Lily.
-
Szukam czegoś na temat hybryd...
-
Na temat hybryd? - zdziwił się Stefan.
-
Ale nie takich zwykłych hybryd jeśli je tak w ogóle można nazwać... Chodzi mi o
połączenie człowieka i wampira, albo człowieka i wilkołaka czy coś takiego.... Albo
może człowieka i wiedźmy... W każdym bądź razie coś z człowiekiem.... - odparł
gestykulując.
Stefan
spojrzał na brata z nie małym zdziwieniem.
-
To istnieje w ogóle coś takiego?
-
Właśnie tego próbuję się dowiedzieć. - Damon wywrócił oczami. - Ale tu nic
niema... - westchnął zrezygnowany zamykając z hukiem wiekową księgę i rzucając
ją na stos innych. – W tamtych też nic nie ma…
Oparł się o miękkie, skórzane oparcie fotela.
-
No dobrze... - westchnął Stefan odkładając torbę z książkami na bok. - Ale o co
dokładnie chodzi? Skąd ci się wziął pomysł na takie dziwne mieszanki?
-
Chodzi, mój bracie... o człow... - zaczął, jednak urwał w pół słowa. - o istotę
podobną do człowieka, ale odporną na działanie wampirów - poprawił się Damon mówiąc
ze znudzeniem.
Stefan
wciągnął powietrze. Już chciał coś powiedzieć, ale starszy brat go uprzedził:
-
Zanim zapytasz odpowiem... Bez werbeny - dodał.
-
Ale to niemożliwe... Coś takiego nie może istnieć, więc po co się nad tym
zastawiasz?
-
Hmmm... - Damon przybrał zamyślony wyraz twarzy. - Może dlatego że to nie
istniejące coś mnie wczoraj spoliczkowało? Powiem ci, że sporo ma siły jak na coś
co nie istnieje.... - powiedział, a jego słowa wprost ociekały sarkazmem.
-
To całkiem zmienia postać rzeczy - powiedział z zastanowieniem Stefan jakby nie
zauważając tonu głosu brata. Zawsze się tak do niego odzywał, jak do totalnego
młotka, ale Stefan już zdążył do tego przywyknąć nieco i starał się nie zwracać
na to uwagi. To nie miało sensu. On i tak się nie zmieni, a będą się tylko
niepotrzebnie kłócić. – Jesteś pewien, że
nie miała przy sobie werbeny? A może we krwi...?
- Jestem pewny. Po tylu
latach wyczułbym werbenę we krwi. Szczególnie w takiej która pachnie tak
intensywnie… - powiedział z delikatnym uśmiechem. – Poza tym nie miała na sobie
żadnej biżuterii do której dałoby się ją upchnąć. Sprawdziłem to. Chętnie
sprawdziłbym jeszcze czy nie ma jej w którejś z bardziej intymnych części
garderoby… - mruknął z łobuzerskim uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.
Stefan
wziął powietrze by o coś jeszcze zapytać, ale brat znowu go uprzedził.
-
Nie, nie powiem ci kim ona jest... - powieszał ze znudzeniem Damon wywracając
przy tym znacząco błękitnymi oczyma. – Nie będziesz jej ostrzegał, ani chronił.
Sam się dowiem. Czym jest i to ja ją zdobędę – dodał gniewnie. – Jednak plan
wcielę dopiero od jutra…
Starszy mężczyzna wstał dynamicznie z fotela i narzucił na siebie skórzaną
kurtkę.
- Dokąd idziesz? - spytał ze zdziwieniem Stefan.
- Do baru. Napić się - odparł jakby to było coś całkiem naturalnego że
już ledwo po piętnastej szedł pić. - A ty odrób lekcje, poucz się i takie
tam... Nie czekaj na mnie - dodał z ogromną satysfakcją wymalowaną na twarzy.
Lubił się droczyć z bratem.
*****
Szkoła,
praca, dom, szkoła, praca, dom…. Tak właśnie wyglądało życie Lily. Nienawidziła
każdego z tychy miejsc. Szkoły dlatego, że nie była Eleną ani Caroline… Ludzie
jej nie zauważali. Nikogo nie obchodziła. Najlepszym dowodem na to była reakcja
ludzi na śmierć rodziców Eleny i na śmierć Jack’a. Umarli w podobnym czasie,
jednak wszyscy pocieszali Elenę, nauczyciele dawali jej i jej bratu taryfę
ulgową podczas gdy ona musiała sobie sama radzić. Ledwie kilka osób złożyło jej
kondolencje. Byli to głównie koledzy Jack’a.
Nikt się nią nie przejmował. Nikt nie dawał jej taryfy ulgowej mimo że ona nie miała ciotki, która by się nią zajęła, mimo że każdy wiedział jaka jest
jej matka. Nikt się nie przejął jednym samotnym dzieckiem, które nie ma na
świecie nikogo. Podobnie było ze śmiercią ojca Lily. Zginął w Iraku jako
żołnierz. Owszem, wszyscy przyszli na piękny, wojskowy pogrzeb, ale wszyscy
przecież wiedzieli jaki był. Pedant o charakterze awanturnika. Wszyscy szybko
zapomnieli, że zostawił dwójkę małych dzieci. Przecież została im matka. Po co
się przejmować?
Nigdy nie
miała taryfy ulgowej. Zawsze jej było pod górkę.
Domu
nienawidziła ponieważ to nie był jej dom.
Dom każdemu
kojarzy się z ciepłem i rodzinną atmosferą, obiadami mamy, kłótniami z
rodzeństwem, jednak ona kojarzyła to miejsce ze wszystkimi krzywdami jakie
doświadczyła. Z wiecznymi krzykami ojca, lub całkowitą jego nieobecnością,
płaczem mamy, a później z jej licznymi kochankami. To właśnie jej brat zamiast
się z nią kłócić i wygłupiać zastępował jej oboje rodziców.
Za co
nienawidziła pracy? Bynajmniej nie za wysiłek, który trzeba było włożyć w
szybkie poruszanie się między stolikami z balastem. Wiedziała, że trzeba w życiu
pracować i od zawsze pracowała ciężko bez marudzenia, najpierw tylko w domu, a
teraz i w domu i w Grill’u. Irytowało ją zachowanie przychodzących tam
mężczyzn. Szczególnie gdy już się upili. Z gentelmanów zmieniali się w świnie.
Nienawidziła tego, że część z nich kojarzyła ją z jej matką. Nienawidziła gdy
ktoś łapał ją za tyłek, gdy zaglądał jej za dekolt… Nienawidziła tego równie mocno
jak swojej matki, którą za to obwiniała.
Jednak
rachunki się same nie zapłacą. Musiała pracować.
- Spóźnieni?
– spytał z rozbrajającym uśmieszkiem wysoki barczysty brunet stojący za barem,
gdy tylko Matt i Lily wbiegli do baru.
- Sory, Ror… - powiedział chłopak próbując złapać oddech.
- Tanner
zatrzymał całą klasę żeby dokończyć pytać młodego Gilberta, a Matt czekał na
mnie - dokończyła Lily.
- Spoko,
luz, dzieciaki… - odparł spokojnie mężczyzna. Rory jak zwykle wyglądał jakby
się czegoś naćpał, ale zarówno Lily jak i Matt wiedzieli, że nie mimo iż należy
do osób lubiących się zabawić nigdy nie palił trawki. Rory taki po prostu był, bardzo wyluzowany…. Tak właściwie to nie miał na imię Rory tylko Rodriguez,
jednak jego właściciel uważał je za strasznie obciachowe i nienawidził gdy ktoś
się po nim do niego zwracał.
- Mamy tu
niezły rozpierdol… Klienci się mnożą jak ryby w morzu... - powiedział spokojnie
rozglądając się po pustych stolikach kiwając przytakująco głową, a na jego
twarzy widniał delikatny uśmieszek.
Lily i Matt
wymienili znaczące spojrzenia po czym oboje wybuchnęli śmiechem.
- Nie wiem
co was tak śmieszy…? – stwierdził Rory z obrażoną miną. – Lily możesz mnie
zastąpić za barem.
- Aj, aj! –
zawołała z uśmiechem Lily salutując mu. Wskoczyła na blat po czym odwróciła się
przeskakując na druga stronę.
- To
rozumiem – powiedział z dumą mężczyzna. – Moja łajba nie może zostać bez nikogo
za sterami. Ty Matt pójdziesz razem ze mną rozładować najnowszą dostawę.
- Ty tu
jesteś kapitanem.. – odparł z rozbawieniem Matti.
-
Odmaszerować na swoje stanowiska.
Lily
roześmiała się, jednak stanęła na baczność i zasalutowała ponownie razem z
Mattem do brodatego mężczyzny. Obaj oddalili się w stronę magazynu.
Gdy panna
Horsler zawiązywała firmowy fartuch wciąż się uśmiechała. Całkiem nawet lubiła to miejsce, kiedy to
Rory był „kapitanem”, a nie jego żona. On zawsze powiedział coś zabawnego,
rozluźnił nieco atmosferę.
- Co za
spotkanie – usłyszała czyjś głos dochodzący spod drzwi wejściowych. Kojarzyła
skądś ten męski, aksamitny głos, ale za nic nie mogła do niego dopasować
twarzy. Podniosła wzrok i ujrzała dobrze zbudowanego wysokiego mężczyznę.
Dobrze pamiętała jego ciemne, opadające na oczy włosy, hipnotyzujące spojrzenie
błękitnych tęczówek… Pamiętała także jego słowa. Słowa, które tak ją zabolały.
Pamiętała przepłakany wieczór w salonie Sheili.
- Raczej
nieprzyjemny zbieg okoliczności – powiedziała tonem głosu równym zeru
bezwzględnemu.
Damon
wywrócił oczami.
- Dalej
jesteś na mnie zła? – spytał z westchnieniem siadając na jednym z krzeseł przy
barze.
Lily wzięła
głęboki oddech. Tylko kilka jego niepotrzebnych słów dzieliło ją od skrajnej
wściekłości.
- Postawmy
sprawę jasno – powiedziała cedząc przez zęby. – NIE JESTEM zabawką, NIE JESTEM
pierwszą lepszą dziewczyną, która rzuca się na każdego napotkanego faceta, NIE
BĘDĘ dawać sobą pomiatać. NIKOMU. Rozumiesz? – spytała, a raczej wysyczała
przez zaciśnięte zęby.
- Wiem,
Skarbie… - zaczął Damon. Lily słysząc jego słowa posłała mu mordercze
spojrzenie. Mężczyzna znów westchnął. -… Lily – poprawił się. – Przyszedłem tu
właśnie żeby zapić swoje smutki… Bo strasznie mi przykro, że cię tak
potraktowałem i bałem się że nigdy więcej się do mnie nie odezwiesz...
Powinienem wczoraj tyle nie pić…- powiedział
z przerysowanym smutkiem.
- Kłamiesz –
powiedziała ze wszystkowiedzącym uśmiechem. – Po pierwsze za bardzo jest ci
przykro, a wczoraj kiedy cię grzecznie opuszczałam byłeś zdziwiony, a nie
smutny, czy zły. Po drugie – wyliczała na palcach – wyczułabym od ciebie
alkohol, gdybyś go wypił choć odrobinę więcej niż kubek ponczu…
- Cholera… -
mruknął pod nosem Damon. – Jak pies policyjny…
Lily znów
potraktowała go swoim morderczym spojrzeniem.
-
Przepraszam, no..! – powiedział unosząc dłonie w geście obronnym. – Nie
chciałem ci mówić prawdy, bo to by głupio zabrzmiało…. Założyłem się z baratem.
On wygrał, ty wygrałaś, ja przegrałem…
W to Lily
była skłonna mu uwierzyć. Westchnęła głęboko.
- To jak?
Wybaczysz mi? – spytał spoglądając na nią błagalnie i robiąc bardzo
przerysowaną „minę smutnego szczeniaczka”.
Lily
roześmiała się.
- Proszę,
proszę… - błagał mężczyzna mrugając szybko rzęsami chłonąc widok jej
roześmianej twarzy. Kiedy się śmiała wyglądała jeszcze piękniej niż kiedy się
złościła. Taka pogodna, taka szczęśliwa, taka promienna… Damon nie wiedział jak
opisać ten widok, ani do czego go porównać.
- Zobaczymy
– powiedziała próbując się uspokoić. - Ale przestań już tak trzepać tymi rzęsami.
*****
Damon został
w Grillu prawie aż do zamknięcia. Podobały mu się rozmowy z Lily, kiedy było
nieco mniej ludzi i przyglądanie się jej jak pracuje, kiedy miała urwanie
głowy. Była taka…inna. Starała się i to bardzo, chociaż ta praca zapewne była
daleka od jej wymarzonej… Ze spokojem wysłuchiwała problemów klientów i zawsze
starała się im coś doradzić czy pomóc. Była taka… dobra. Dla wszystkich. Po ich
dzisiejszej rozmowie wiedział że ma dziewczyna charakterek, ale wybaczyła mu, a
przynajmniej na to wyglądało. Rozmawiała z nim normalnie, gdy tylko miała czas.
Była… fascynująca. Tak, to najlepsze określenie, które zamykało w sobie
wszystkie rzadko spotykane cechy panny Horsler.
Damon
wyszedł dobrze po północy. Miał iść do domu, ale postanowił że najpierw wpadnie
do szpitala kilka przecznic dalej po parę worków z krwią, która notabene już mu
się kończyła. Właśnie pakował świeżą krew do samochodu, gdy usłyszał w oddali
czyjś krzyk.
- Aaaaaa!
Puść mnie! Puszczaj! Słyszysz?! Zostaw mnie!
Natychmiast
rozpoznał znajomy kobiecy głos. Zaniepokojony spojrzał w stronę z której
dochodził i w ciemności zobaczył Lily szarpiącą się z jakimś mężczyzną.
Błysnęły białe kły, a w Damonie coś zawrzało. W mgnieniu oka znalazł się obok
nich ledwo panując nad instynktami
*****
To wszystko
było jak scena z jakiegoś taniego horroru.
Dziś była
kolej Lily żeby zamknąć bar. Wychodziła właśnie tylnym wyjściem żeby po drodze
wyrzucić worek ze śmieciami. Na zewnątrz było całkiem ciemno. Chciała zapalić
światło, ale za nic nie mogła znaleźć włącznika. Postawiła więc worek
na ziemi i zaczęła po omacku go szukać Usłyszała za sobą szelest. Odwróciła
się, ale nikogo tam nie było. Zaśmiała się w duchu z samej siebie, że jest taka bojaźliwa.
Wyczuła wreszcie pod dłonią włącznik i zapaliła światło. Odwróciła się po
worek, ale jego tam nie było. Zamiast niego stał tam dość niski, szczupły mężczyzna.
Lily znała go. To był Logan Fell, jeden z byłych facetów jej matki i prezenter
lokalnej telewizji, jednak teraz wyglądał inaczej, bardziej diabolicznie i nie
patrzył już na nią jak na piąte koło u wozu tylko jak… Jak na coś do zjedzenia?
Lily nie
zdążyła się nawet zastanowić gdzie uciekać, a już była przyparta do zimnej
ściany. Krzyczała, wyrywała się, ale to nic nie dało. Mężczyzna przybliżył się
jeszcze do niej. W ciemności rozproszonej jedynie nikły, migoczącym światłem starej
żarówki błysnęły śnieżnobiałe kły.
Nagle znikąd
pojawił się Damon.
- Prosiła
żebyś ją puścił – warknął, jednak Logan zdawał się nic sobie z nie rozbić z
jego słów. Z łatwością odrzucił go na kilka metrów.
Z ust Lily
wyrwał się przerażony pisk. Zamknęła oczy drżąc z przerażenia.
Po chwili
niespodziewanie łapska Logana wypuściły ją z uścisku. Coś runęło na podłogę.
Dziewczyna otworzyła oczy i rozejrzała się naokoło. Logan leżał na brudnym
betonie z deską wbitą w pierś. Naokoło niego była kałuża krwi, a jego ciało
wyglądało jakby już było w dość wysokim stanie rozkładu. Zasłoniła sobie usta
rękami obawiając się, że kolejny przerażony pisk wyrwie się z nich. Spojrzała na
drugą stronę. Stał tam mężczyzna z pozoru podobny do Damona, jednak ten ją
przerażał.
Damon był wściekły. Oddychał głęboko jakby starając się stłumić swój gniew. Przypominał bardziej zwierzę z obnażonymi kłami niż człowieka. Patrzył na nią, ale jego oczy… Przerażały ją. Widziała już je kiedyś. Nie dokładnie takie same, ale równie diaboliczne jednak zarazem pełne troski. Z jedną różnicą, że tamte były piwno-brązowe, a nie ciemnoniebieskie. Nie pamiętała skąd je znała, ale kojarzyły jej się z rześkim, górskim powietrzem i strachem. Strachem o własne życie.
Damon był wściekły. Oddychał głęboko jakby starając się stłumić swój gniew. Przypominał bardziej zwierzę z obnażonymi kłami niż człowieka. Patrzył na nią, ale jego oczy… Przerażały ją. Widziała już je kiedyś. Nie dokładnie takie same, ale równie diaboliczne jednak zarazem pełne troski. Z jedną różnicą, że tamte były piwno-brązowe, a nie ciemnoniebieskie. Nie pamiętała skąd je znała, ale kojarzyły jej się z rześkim, górskim powietrzem i strachem. Strachem o własne życie.
Lily
patrzyła na mężczyznę cała trzęsąc się ze strachu.
- Czym ty,
do cholery jesteś?! – wrzasnęła przerażona.
Nom, nareszcie :D Rozdział boski, tylko popracuj nad interpunkcją, błędów ortograficznych nie wychwyciłam... Mam nadzieje, że pracujesz już nad kolejnym, 3 rozdziałem. Dziękuje za dedykację, ale wolę Karlajn xD Booskie *.*
OdpowiedzUsuńWow!!! świetny ostatnia część najlepsza. Oby tak dalej czekam na kolejny...
OdpowiedzUsuńO matko, scena z "trzepoczącym rzęsami" Damonem mnie powaliła:) Jakoś mi to do niego nie mogło spasować, ale chwilę później miałam tę sytuację przed oczami i od razu mi się spodobało.:) Ale i tak końcówka najlepsza:)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie bardzo mi się podoba, intryguje, jest tajemnicze. Nie można też nie zauważyć, że bardzo dobrze kreujesz bohaterów. Już ich uwielbiam:)
Pozdrawiam i życzę weny.
Dodaję do obserwowanych.:)
[moj-romeo.blogspot.com]
Opowiadanie dobrze się przedstawia, jeśli chodzi o fabułę. Nie będę się o tym rozpisywać, bo każdy, kto przeczytał, wie, jaka ona jest.
OdpowiedzUsuńW skrócie o bohaterach głównych: mamy dobrą dziewczynę, pokrzywdzoną przez los i cynicznego, sarkastycznego, aroganckiego dupka. Matka dziewczyny to kobieta, która ani trochę się nią nie przejmuje, ojciec Lily natomiast zginął w Iraku, brat umarł niedawno, w jeszcze nieznanych czytelnikom warunkach. Lily przyjaźni się z Bonnie i Mattem, z tego, co sama wywnioskowałam.
Damon natomiast to wampir, którego nie za bardzo obchodzi... cokolwiek. Uwielbia dobry alkohol, dokuczać swojemu młodszemu bratu oraz łatwe panienki na jedna noc.
Co do rozdziału:
1. Szkoda mi Lily. To, że ludzie nie złożyli jej nawet kondolencji (wykluczając kolegów brata) było okrutne z ich strony, ale jasne... tylko tymi "popularnymi" trzeba się przejmować.
2. Cieszę się, że bohaterka, jako jedna z nielicznych, nie należy do wielbicieli istnego odzwierciedlenia Mary Sue w "Pamiętnikach Wampirów", zwanej Eleną Gilbert. Tu ma u mnie plus.
3. Akcja troszeczkę zbyt szybko się rozwija, postaraj się ją spowolnić. Zbyt szybka akcja może odstraszyć, a wydarzenia dziejące się jedno po drugim, tak nagle, naprawdę ujmują całości.
4. Dodawaj opisy miejsc, bohaterów, przemyślenia bohaterki, a rozdziały nie tylko będą dłuższe, ale też bogatsze, a wtedy lepiej sie je czyta. ;)
5. Jedyny błąd ortograficzny, jaki znalazłam, to ten w słowie "zależy".
6. Popracuj nad interpunkcją. Są różne internetowe poradniki, wyjaśniające jej zasady. Dzięki poprawnej interpunkcji zdania złożone są łatwe w zrozumieniu. Dodatkowo dla kogoś, kto zna zasady interpunkcji (a przynajmniej 3/4 z nich) niektóre błędy są wręcz rażące, Ta uwaga nie ma być w żadnym wypadku złośliwa. Nie chcę w żadnym wypadku, by mój komentarz został odebrany jako przechwałki, bo ja z przecinkami też mam problem od czasu do czasu, więc mistrzem w tej dziedzinie nie jestem. ;p
Opowiadanie, jak już wspominałam, zapowiada się bardzo ciekawie i, co mnie niemal zaskoczyło, od razu polubiłam główna bohaterkę, a u mnie to rzadkość. :)
Będę czekać na kolejny rozdział. :)
Po słowie "rażące" powinna być kropka zamiast przecinka. Przepraszam, moja nieuwaga. ;)
OdpowiedzUsuńRozdział świetny idę czytać dalej
OdpowiedzUsuń~Monika J.
ULALALA TO SIĘ POROBIŁO
OdpowiedzUsuń