Tak jak obiecałam oddaję kolejny rozdział w wasze ręce w terminie. Ba! Nawet porządnie przed czasem. Jest nieco spokojniejszy, al bardzo istotny dla późniejszej akcji i nieco krótszy, ale po prostu musiałam zakończyć w tym momencie. To tak pasowało. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Pozdrawiam.
Rozdział VI
Wszystko się zmienia...
Zima w tym roku zaczęła się wyjątkowo wcześnie. Mimo iż był dopiero drugi dzień grudnia w Mystic Falls już spadł śnieg. Lily przyglądała się ośnieżonym domom i ulicom przez okno w jednej ze szkolnych sal. W klasie
panował ogromny chaos i hałas. Spowodowane to było oczywiście brakiem obecności
nauczyciela. Niesamowite jest to, że bez względu na wiek uczniowie pod nieobecność
nauczyciela zachowują się tak samo. Przekrzykują się nawzajem, obrzucają papierowymi
kulkami i ogólnie zachowują się jak zwierzęta, konkretnie małpy. Klasa Lily wcale
nie różniła się od innych. Wszyscy rozmawiali o imprezie u Tylera Lockwooda, która
miała się odbyć w ten weekend. Matt od tygodnia namawiał Lily żeby z nim poszła,
ale ta wciąż nie była pewna czy chce tam iść. Wszystko zaczęło się zmieniać. Zaczęła
powoli tracić swoją anonimowość. Dziś Elena na lunchu zawołała ją żeby z nimi usiadła
i już wtedy dziwnie się na nią gapili. Bo co nic nie znaczącą Laska-Od-Zadania-Domowego
mogła robić przy stoliku z cherleederkami? To było niedorzeczne. Bonie co prawda
nie miała z tym problemu, bo ich babcie się przyjaźniły, a one same się dość dobrze
znały, ale pozostawała kwestia Caroline. Lily była pewna, że ktoś tak popularny
i co tu dużo mówić "barbiowaty" na pewno jej nie polubi i będzie miała
pretekst żeby wrócić do swojego miejsca w rogu stołówki, do stolika dla kujonów
którzy i tak z nią nie rozmawiali, bo była dla nich za głupia, jednak Caroline mimo
swojego czasem irytujacego optymizmu okazała się być całkiem w pożądku, podobnie
jak Elena. Całkiem nie źle się dogadywały w czwórkę. Dziewczyny zaproponowały jej
nawet żeby poszła razem z nimi na tą imprezę u Tylera. "W grupie zawsze raźniej"
argumentowała Caroline.
Lily obiecała dyplomatycznie, że się zastanowi i gdy zadzwonił
dzwonek udała się na lekcję by powrócić do swojego prawdziwego życia Panny Nikt,
które w sumie nigdy jej za bardzo nie przeszkadzało. Jednak już nie było jak dawniej.
Na WFie chłopakom wypadła piłka i poturlała się obok czytającej książkę na ławce
Lily. Dziewczyna często miała zwolnienie ponieważ to był jedyny czas który mogła
poświęcić dla siebie, więc często też siedziała na ławce, a co za tym idzie takie
suytuacje się zdarzały, jednak zazwyczaj wołali coś w stylu "Ej, ty! Podasz?!",
albo ewentualnie "Te, blondyna! Piłka!".
Tym razem natomiast zwrócili się do niej po nazwisku. Była zaskoczona. Była
zaskoczona tym, że je w ogóle znali i była zaskoczona, że wysilili się żeby je
sobie przypomnieć. Ale jeszcze bardziej się zdziwiła, gdy jedna ze szkolnych gwiazdeczek
pytając się jej czy wie co z ich nauczycielem od historii zwróciła się do niej po
imieniu. Na dodatek była miła. Robiło się serio dziwnie...
Jednak Lily starała się od tego odciąć, nie myśleć o tym.
Nie lubiła zmian i nie chciała dopuścić do siebie myśli, że zmiany już się
zaczęły, na dodatek miała przeczucie, że
to dopiero początek. Starała się więc skupić ponownie na książce, która zaczęła
czytać na WFie, ale krzyki w klasie uniemożliwiały jej to skutecznie. Westchnęła
tylko głęboko i zrezygnowana zamknęła książkę. Rozejrzała się po klasie. Wszystko
było całkiem zwyczajne, jednak w ostatniej ławce pod oknem zauważyła jakąś dziewczynę
której raczej jeszcze nie widziała. Nie wyglądała jej jednak na przerażoną jak to
zwykle dzieciaki w pierwszym dniu w nowej szkole, ale raczej na znudzoną. Lily dobrze
wiedziała, że to nie potrwa długo. Siedziała w ławce Monicy, która dopiero co (jak
zwykle spóźniona) weszła do klasy i skierowała się w stronę nowej. Lily przez
hałas nie usłyszała co cherleederka powiedziała nowej dziewczynie, ale ta zabrała
swoje rzeczy i ze wzrokiem wzniesionym do góry jakby błagającym o więcej cierpliwości
oddaliła się od zadowolonej Monicy. Dziewczyna rozejrzała się na około i z kilku
wolnych miejsc postanowiła wybrać to koło najmłodszej wiedźmy z rodu Brocków.
- Jest tu może wolne? - spytała uprzejmie.
- Tak się złożyło, że owszem - odparła Lily. - Jesteś tu nowa, prawda?
- Tak - westchnęła. Po jej minie widać było od razu, że szkoła
zdążyła dać jej się we znaki. - Jestem Annabele.
- Lily - przedstawiła się również blondynka z delikatnym uśmiechem.
Annabele również się rozpogodziła. Otworzyła usta żeby coś
jeszcze powiedzieć, ale drzwi do klasy się
otworzyły i do środka wparował zdyszany mężczyzna z teczką pod pachą i jakimiś papierzyskami
w dłoniach. Wyglądał na okolice czterdziestki. Ubrany był całkowicie zwyczajnie;
berzowo-brązowa koszula w kratę z odpietymi kilkoma pierwszymi guzikami, nieco przetarte
w niektórych miejscach jeansy i nie rzucające się w oczy półbuty . Ot całkiem przystojny,
zapracowany facet w średnim wieku.
- Pani dyrektor zatrzymała mnie na chwilę, a potem trochę się
zgubiłem, ale już jestem - wysapał rzucając wszystkie swoje rzeczy na nauczycielskie
biurko.
- Nazywam się Alaric Salzman - oznajmił jednocześnie pisząc swoje
imię i nazwisko na tablicy. - I będę was uczył historii za pana (jakiegośtam). Wiem,
że przy moim nazwisku łatwo połamać język, ale myślę, że dacie radę-
podsumował, po czym dowiedziawszy się na czym skończyli materiał z poprzednim
nauczycielem zaczął omawiać kolejny
temat.
Lily nie mogła się skupić na lekcji, choć Pan Salzman mówił naprawdę
ciekawe rzeczy. Jednak ona po prostu nie potrafiła. Siedziała w ławce patrząc się
w zeszyt i określiła od niechcenia ołówkiem po kartce, myśląc nad tym co mówiła
jej babcia. Przez cały weekend uczyła ją czarów, ale też i tłumaczyła jej jaka
powinna być czarownica z Brocków. Mówiła, że wampiry to największe zło tego
świata, że to wynaturzenie, że wszystkie stworzenia jak ludzie, wiedźmy czy wilkołaki
rodzą się, żyją i umierają, a wampiry wiecznie trwają w postaci z dnia swojej przemiany,
a to zaprzeczenie wszystkim prawom natury na których straży stoją właśnie czarownice
. Lily nie chciało się wierzyć, że wszystkie wampiry są aż tak okropne jak
mówiła babcia. Przecież nie można wszystkich chować do jednego wora. Ludzie też
są okropni, ale są też tacy którzy są naprawdę wspaniali, jak na przykład Matt.
Był naprawdę najlepszym co ją w życiu spotkało. Był taki pracowity, zawsze uśmiechnięty,
nie wyższał się mimo, że mógłby, w końcu był kapitanem szkolnej drużyny mógłby być
popularny i uwielbiany, a jednak on wolał spędzać czas z nią i swoją siostrą, Vicky.
Opiekował się nimi. Był naprawdę wspaniały. Lily już jakiś czas temu zauważyła,
że to co do niego czuje nie jest tylko przyjaźnią i bratersko-siostrzaną
miłością. To było zdecydowanie coś więcej. Szkoda tylko, że nie umiała mu tego
pokazać. Powiedzenie mu o tym też nie wchodziło w grę. Lily nie umiała mówić o
swoich uczuciach, była na to zbyt zamknięta w sobie.
Jednak wracając do wampirów jej teoria mówiąca, że istnieją
dobre wampiry niestety bledła w świetle ostatnich wydarzeń. Nawet po Damonie
nie spodziewała się takiego świństwa. A może to było do przewidzenia? Sama już
nie wiedziała co o nim myśleć, choć była świetnym obserwatorem i znała się na
ludziach, praktycznie od razu potrafiła kogoś scharakteryzować i w pewnym stopniu
przewidzieć do czego jest zdolny, ale z nim miała problem. Z tym wampirem było
trochę tak jakby było ich dwóch. Jeden udawał twardziela, choć tak naprawdę
kryły się w nim uczucia. To właśnie ten Damon próbował ją do siebie przekonać w
Grillu i uratował ją przed Loganem. To właśnie temu czarownica była gotowa
zaufać. Ale istniał też drugi Damon. Ten drugi był znacznie gorszy. Nienawidził
ludzi, gardził nimi, czuł się lepszy od wszystkich i był gotowy poświęcić
wszystko i wszystkich dla osiągnięcia swoich celów. To właśnie ten Damon
wrzucił ją jak zwierzę do bagażnika i szantażował jej babcię nią samą.
Chciała wierzyć że ten pierwszy jest tym prawdziwym, a ten
drugi z czasem zniknie. Chciała się o tym przekonać, z nieznanych jej powodów
chciała spędzić więcej czasu z tym lepszym Damonem, jednak bała się, że w
najbardziej nieoczekiwanym momencie pojawi się ten drugi i skrzywdzi ją i jej
bliskich, poza tym nie chciała zawieść babci, która dała jej tyle miłości,
której nigdy nie dostała od matki. A dziedzictwo Brocków? Babcia mówiła jej, że
jeśli okaże się, że jej moc jest choć w połowie tak duża jak jej się wydaje to
będzie kontynuować tradycję wiedźm z (nazwa) i będzie służyć Klausowi swoją mocą.
Babcia opowiadała jej, że służba u Klausa
jest największym zaszczytem. Z tego co zdążyła zauważyć nie zanosiło się na to, że Pierwotny i bracia
Salvatore się polubią. Tym bardziej zadawanie się z nimi nie było dobrym pomysłem.
Chociaż zaczynała wierzyć, że Stefan nie miał nic wspólnego z szantażem i
zaczęła go lubić, a Damon wydawał się na ogół być całkiem znośny. Nie chciała
stanąć przed wyborem przyjaciele kontra rodzina.
Kreski jak zwykle gdy nie myślała co robi u formowały osobliwe drzewo, dąb, który
wyglądał jakby trafił piorun i rozdzielił go na dwie części z których każda zdawała
się żyć własnym życiem a z tą drugą dzieliła tylko korzenie. Zawsze zastanawiało
ją to dlaczego rysuje zawsze takie samo drzewo, gdy nie rysuje nic konkretnego.
- Panno Horsler. Panno Horsler... - wyrwał ją z rozmyślań głos
Alarica Salzmana. Spojrzała wciąż jeszcze nie do końca przytomnie w stronę biurka.
- Nie uważa Pani.
- Umm... Tak, przepraszam - powiedziała cicho przepraszającym
tonem głosu.
Nauczyciel podszedł do niej spoglądając przez ramię chcąc najwyraźniej
się dowiedzieć co zaprzątało jej uwagę. Lily czuła jak ze wstydu płonie rumieńcem.
Spuściła wzrok.
- Zostanie pani chwilę po lekcjach - oznajmił całkowicie zwyczajnym
tonem po czym zabrał się za dalsze prowadzenie lekcji.
Gdy zadzwonił dzwonek cała klasa udała się do domów. Tylko Lily
została. Spieszyła się. Za dziesięć minut zaczynała się jej zmiana w Grillu. Chciała
to załatwić jak najszybciej.
- Ja przepraszam, Panie Salzman. Wiem, że zrobiłam fatalne pierwsze
wrażenie. To się więcej nie powtórzy - zapewniła gdy tylko wszyscy opuścili
klasę.
Mężczyzna przyglądał jej się przez chwilę marszcząc brwi jakby
zupełnie nie rozumiał o czym ta dziewczyna do niego mówi.
- A! To - odezwał się nagle i uśmiechnął pogodnie. - Nie, nie...
Nie o to chodzi. To, że ktoś nie uważa na lekcji to nic wyjątkowego. Chodzi mi o
coś całkiem innego.
Nagle spojrzał na zegarek i skrzywił się.
- Za parę minut muszę być pod boiskiem. Mogę ci wyjaśnić wszystko
po drodze?
Lily już miała powiedzieć, że się spieszy, ale stwierdziła,
że byłoby to niegrzeczne, więc już po chwili szli przez już puste korytarze w kierunku
drzwi wyjściowych.
- Spojrzałem na twój rysunek... - zaczął w dość szybkim marszu
tłumaczyć mężczyzna. - Nie ukrywam, że nie znam się na malarstwie, ale mam
chyba jakieś takie ludzkie poczucie estetyki, a ten rysunek naprawdę mi się
spodobał.
Lily uśmiechnęła się delikatnie nieco speszona. Nikt poza
Mattim nie oglądał jej rysunków i nikt poza nim ich nie chwalił, więc mogła
sobie wmawiać, że tak je zachwala ze względu na ich wieloletnią przyjaźń,
jednak pan Salzman jej wcale nie znał i pochwalił ją sam z siebie.
- Dziś rano pani dyrektor mówiła, że trzeba nam uczniów którzy pomogliby przy dekoracjach na
zbliżający się mecz. Pomyślałem, że może
mogłabyś pójść dziś albo jutro ze mną do pani Smith która koordynuje i
nadzoruje mecze - wyjaśnił jej gdy wychodzili z budynku.
W dziewczynę uderzyło chłodne, rzeskie powietrze z podobną
mocą jak ta propozycja. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Owszem, lubiła rysować,
ale od kąd umarł jej brat i spadło na nią więcej obowiązków nie rysowała zbyt często.
- Ja... Znaczy to bardzo miłe z pana strony, ale... nie wiem
czy jestem wystarcząco dobra... - powiedziała zatrzymując się.
- Jak nie spróbujesz to się nie przekonasz - odparł pogodnie.
Lily uśmiechnęła się bez przekonania.
- Znasz go? - spytał nagle mężczyzna marszczac podejrzliwie brwi.
Lily odwróciła się w stronę w którą patrzył jej nauczyciel. Na parkingu obok swojego
auta stał Damon i przyglądał im się. Gdy zauważył, że na niego patrzy uśmiechnął
się do niej jakby nigdy nic i czująco do niej pomagał. Czarownica westchnęła wywracając
oczami.
- Niestety tak - mruknęła z niezbyt zadowolą miną.
- Coś nie tak? Pomóc ci jakoś? - spytał zaniepokojony Alaric
patrząc na zmianę na Lily i Damona.
- Nie, nie trzeba. Poradzę sobie z nim sama - odparła uprzejmie.
- Dobrze. A więc jutro
na drugiej przerwie idziemy do pani Smith? - upewnił się mężczyzna.
- Właściwie czemu nie
- wzruszyła ramionami. - Dowidzenia - rzuciła udając się w stronę centrum. Spojrzała
na zegarek. Szesnasta dwadzieścia pięć. Miała pięć minut. Może jeszcze zdąży. Wiedziała,
że szefowa jest w barze i dostanie ochrzan jak się spóźni. Poza tym przez nią Matt
wyjdzie później z pracy, a wiedziała, że jutro ma ważny sprawdzian i musi się przygotować.
Udała więc się szybkim krokiem w stronę Grilla, a co za tym idzie centrum Mistyc
Falls całkowicie ignorując przyglądającego się jej wampira. Zastanawiała się właśnie
intensywnie czy może w jakiś sposób dotrzeć szybciej do Grilla gdy nagle usłyszała
znajomy męski głos.
- Czyżbyś mnie ignorowała, Skarbie?
Lily aż podskoczyła zaskoczona i odruchowo odwróciła się w
stronę skąd odbiegał głos.
- Nie musiałabym gdybyś
odpuścił - oznajmiła chłodno. - Spieszę się.
- Tak, wiem. Masz zmianę w Grillu za... - wampir spojrzał na
zegarek na ręku. - Za cztery minuty.
- Skąd to wiesz? - Czarownica
była szczerze zaskoczona.
Damon udał, że się zastanawia.
- Twoja szefowa podała mi twój grafik - odparł takim tonem
jakby to, że namówił jej szefową żeby podała jej grafik było całkiem zwyczajne i
naturalne, po czym posłał jej jeden z tych swoich swoich czujących uśmieszków.
- Świetnie... - westchnęła Lily wywracając oczami i ruszyła dalej
szybkim krokiem w stronę baru w którym pracowała. Miała cichą nadzieję, że odpuści,
jednak Damon poszedł za nią.
- Zdecydowanie przepracowywujesz się dziewczyno. Ze
wszystkich pracowników pracujesz zdecydowanie najwięcej. Sprawdziłem też twoje świadectwa.
Masz jedne z najlepszych wyników na twoim roczniku. Nasuwa się aż pytanie czemu aż tak bardzo się
starasz. Szkoła, praca. To cała masa obowiązków. Skoro już byłem przy świadectwach
to przejżałem resztę twoich papierów. Bardzo
intrygujące. Ojciec zginął w Iraku, brat popełnił samobójstwo, a jednak ty masz
nieskazitelną opinię i świetne świadectwa. Matka zarabia całkiem sporo jako sekretarka
burmistrza, więc czemu tyle pracujesz?
- Daj mi spokój - powiedziała bałagalnym tonem głosu dziewczyna
zatrzymując się. - Zostaw mnie w spokoju. Przez ciebie wszystko się zmienia. Ludzie
na mnie zwracają uwagę, a ty sam rozgrzebujesz stare sprawy. Jest dobrze jak jest.
Nie wpieprzaj się w moje życie - powiedziała całkiem poważnie.
- Już za późno - odparł łagodnie, a na jego ustach pojawił się
delikatny uśmiech.
Lily westchnęła zrezygnowana. Słuchanie jego pytań naprawdę ją
zmęczyło, a automatyczne opowiadanie na nie w duchu wywołujące nieprzyjemne wspomnienia
doprowadziło ją niemal do płaczu.
- Choć, podwiozę cię do Grilla bo inaczej za nic nie zdążysz.
- Damon, nie wsiąde do twojego samochodu - powiedziała z westchnieniem.
Jak grochem o ścianę. Ty mówisz "NIE", a on swoje.
- To co, mam cię tam zanieść? Nie wygłupiaj się i wsiadaj. Jesteś
taka sumienna... Przecież chcesz zdążyć.
Młoda czarownica ponownie westchnęła zrezygnowana.
- Ale zabierzesz mnie bezpośrednio do Grilla i nigdzie indziej?
- A jak ci pozwolę jechać z przodu to w Grillu dostanę coś
dobrego? - spytał z rozbrajającym uśmieszkiem obniżając częściowo swoje kły.
- Bardzo zabawne - zironizowała wywracając ponownie oczami. Po
czym wraz z Damonem ruszyła do jego samochodu.
Nie zauważyli, że Alaric z obawy o swoją uczennicę przez cały
czas im się przyglądał.